W poniedziałek minęła 29 rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. 29 lat to szmat czasu, więc z okazji takiej rocznicy wypada postawić pytanie, komu właściwie „Historia” przyznała rację i kto powinien być dzisiaj najbardziej udelektowany. Takie pytanie wypada postawić tym bardziej, że w słynnym telewizyjnym przemówieniu, a i później wielokrotnie też, generał Jaruzelski wyrażał nadzieję, że „Historia” osądzi go sprawiedliwie.

Nawiasem mówiąc, trudno mu się dziwić, bo „Historia”, jeśli nawet kogoś już sądzi, to nigdy jeszcze nikogo nie wpakowała do kryminału, podczas gdy niezawisłym sądom niekiedy się to zdarza. Nic więc dziwnego, że i generał Jaruzelski woli sąd „Historii” od zwyczajnych sądów, które zresztą jak ognia unikają wydania wyroku zarówno w sprawie masakry w grudniu 1970 roku, jak i w sprawie stanu wojennego. Trudno im się dziwić zwłaszcza teraz, kiedy sam prezydent, od którego zależą przecież nominacje sędziowskie, ostentacyjnie generała Jaruzelskiego dopieszcza, zasięgając jego zbawiennych rad i pouczeń, jak na przykład – przed wizytą prezydenta Dymitra Miedwiediewa.

Więc jakkolwiek nieprzyjemnie by to nie zabrzmiało, trzeba powiedzieć, że „Historia” przyznała rację generałowi Jaruzelskiemu. I wcale nie dlatego, że prawie połowa Polaków uważa, że stan wojenny był potrzebny. To jeszcze o niczym nie przesądza, a jeśli nawet przesądza, to tylko o tym, że skoro tak lubią stany wojenne, skoro tak im się podobają, to niechże mają tego luksusu jak najwięcej. Nawiasem mówiąc, wielu entuzjastów stanu wojennego wspomina go z czułością nie tylko dlatego, że można było wtedy bezkarnie wdeptywać współobywateli w ziemię, ale przede wszystkim dlatego, że pod osłoną „surowych praw stanu wojennego” można było się nakraść, jak nigdy przedtem, z czego wielu popleczników reżimu skwapliwie zresztą skorzystało. Ale nie o to przede wszystkim chodzi, tylko o to, że rozwój wypadków, zwłaszcza w ostatnim roku, a już specjalnie – w ostatnich tygodniach pokazuje, że nie tylko stan wojenny, ale cała droga życiowa generała Wojciecha Jaruzelskiego, została uwieńczona już nawet nie stuprocentowym, ale dwustuprocentowym sukcesem.

Całe dorosłe życie, a zwłaszcza – operacyjna i polityczna działalność generała Wojciecha Jaruzelskiego, polegała na podporządkowywaniu narodu polskiego każdorazowym władcom Rosji – bez względu na ustrój tego państwa. Wojciech Jaruzelski, jeszcze jako młody oficer, zostaje konfidentem Informacji Wojskowej, stanowiącej otwartą ekspozyturę sowieckiej razwiedki w Ludowym Wojsku Polskim. W ten sposób toruje sobie drogę do błyskotliwej, wojskowej i politycznej kariery, nieustannie składając dowody wierności socjalistycznej ojczyźnie – ale oczywiście nie Polsce, tylko Związkowi Radzieckiemu, który – jak to jeszcze w latach 40-tych szczerze powiedział Mieczysław Moczar – dla „partyjniaków” stanowił „prawdziwą ojczyznę”. A generał Jaruzelski był „partyjniakiem” nieposzlakowanym i dla swojej prawdziwej ojczyzny gotowym na wszystko – nawet na zmasakrowanie tubylczego narodu – gdyby oczywiście zaszła taka potrzeba.

Wspomniał o tym na wieczornicy urządzonej 12 grudnia w Instytucie Elektrotechniki w Warszawie profesor Jan Żaryn. Przypomniał, że operacja „Lato 1980”, mająca na celu siłowe zdławienie „Solidarności” rozpoczęła się już w sierpniu 1980 roku i jeśli stan wojenny nie został wprowadzony już wtedy, to tylko dlatego, że komunistyczny reżim został zaskoczony skalą i sprawnością organizacyjną tego buntu. Dlatego dla pozoru wdał się w rokowania, czekając aż odrośnie mu tęga piącha, by następnie rozgnieść nią polskie społeczeństwo. Trzeba też przypomnieć, że generał Jaruzelski w tym okresie osobiście zabiegał o interwencję sowiecką na wypadek, gdyby piącha okazała się nie dość sprawna.

Ale że nie było takiej potrzeby, ponieważ „Solidarność” nie stawiła żadnego zbrojnego oporu, to dzisiaj generał Jaruzelski z tego właśnie kreuje sobie legendę „mniejszego zła”. Ale żeby te rzewne opowieści podważyć, spróbujmy zastanowić się, co by było, gdyby „Solidarność” taki zbrojny opór stawiła? Ani generał Jaruzelski, ani żaden normalny człowiek nie ma chyba wątpliwości, że dla przypodobania się Leonidowi Breżniewowi wymordowałby nas tylu, ilu tylko by mógł. I kiedy dzisiaj wspólnik generała Jaruzelskiego, generał Kiszczak twierdzi, że stan wojenny był dobrodziejstwem, które naród polski uratowało, to jest to taka sama logika, jak logika Ugolina, który twierdził, że dlatego pożarł własne dzieci, żeby uratować im ojca.

Nie trzeba więcej dowodów na to, że droga życiowa generała Jaruzelskiego polegała i miała na celu trwałe podporządkowanie naszego narodu jego prawdziwej ojczyźnie – Rosji. I dlatego dzisiaj, kiedy – jak pisze rosyjska prasa – w Warszawie „zwycięża realizm”, to znaczy – pogodzenie się ze statusem „bliskiej zagranicy” – może powiedzieć, że dopiął swego, że godny następca właśnie kończy dzieło. Może nawet powiedzieć więcej – bo skoro premier Tusk przed wizytą prezydenta Miedwiediewa jedzie po wskazówki do Naszej Złotej Pani Anieli – to znaczy, że naród nasz podporządkowany jest już nie jednemu, ale obydwu strategicznym partnerom, którzy wpływami nad Polską podzielili się sprawiedliwie, w myśl formuły: „wasz prezydent – nasz premier”. Zatem – czyż można mieć wątpliwości, że mimo chwilowych przeszkód, generałowi Jaruzelskiemu udało się dzieło swojego życia doprowadzić do końca? Czyż można mieć wątpliwości, że „Historia” przyznała mu rację?

Felieton, Radio Maryja, 16 grudnia 2010