Egzekucja wykonana na Saddamie Husajnie wywołała w świecie wiele głosów potępienia. Usłyszeliśmy więc, że zabicie obalonego dyktatora niczego nie zmieni, że kara śmierci jest sprzeczna ze standardami demokratycznego państwa, z humanizmem itd.

Zadziwiające, że demokratyczna wrażliwość przebudziła się właśnie w przypadku egzekucji Husajna! Przecież w Iraku i innych krajach kara śmierci jest na porządku dziennym, a głosy oburzenia „demokratycznego świata” niezbyt słychać. Co jest powodem, że pozbycie się tego zupełnie wyjątkowego drania poruszyło sumienia? Dlaczego Husajn, morderca tysięcy ludzi, ma być traktowany lepiej od pospolitego zbrodniarza? Albo czym jego przypadek różni się od egzekucji np. zbrodniarzy hitlerowskich, powieszonych wyrokiem norymberskiego trybunału? Czy i w ich obronie występowaliby dzisiejsi humaniści? Smuci, że w chór żałobników po Husajnie wpisał się głos Watykanu. Przecież nawet Katechizm Kościoła Katolickiego dopuszcza stosowanie kary śmierci w pewnych szczególnych przypadkach. Jeśli ten akurat przypadek (niewątpliwego ludobójcy) nie jest szczególny, to cóż nim jest? Jeśli nawet część dostojników kościelnych była egzekucją poruszona, lepiej było po prostu milczeć. Nikt nie zmuszał do wypowiadania się na ten temat.
Znamienna była informacja jednego z polskich dzienników TV. Spiker przypomniał oto widzom, że kara śmierci nie jest stosowana w państwach demokratycznych, a jedynie w dyktaturach i... w Stanach Zjednoczonych.
Otóż to! Widz miał podświadomie skojarzyć: w państwach demokratycznych (czyli postępowych, oświeconych) politycy biorą pod uwagę opinię wyborców, którzy przejęci duchem humanizmu odrzucają ze wstrętem karę śmierci. Paskudni zaś dyktatorzy brutalnie sprawują władzę, nie przejmując się wolą ludu. A Ameryka – wiadomo – kraj nie do końca cywilizowany, nic dziwnego więc, że schlebia się tam prymitywnym emocjom.
W istocie jednak literalnie rozumiany etos demokratyczny nie ma tu nic do rzeczy. W tym wypadku politycy powszechnie zawieszają demokrację i ulegają nadrzędnemu imperatywowi naszych czasów: politycznej poprawności. Gdy 70 procent Polaków jednoznacznie opowiada się za stosowaniem kary śmierci (podobnie jest gdzie indziej), to wybrani przez nich reprezentanci zawsze wiedzą lepiej. Nawet ci, którzy w kampanii wyborczej opowiadają się za jej przywróceniem, tuż po wyborach nieodmiennie albo zajmują przeciwne stanowisko, albo milczą w tej sprawie. Jest tu jakaś tajemnicza siła, która jastrzębie przemienia w gołąbki pokoju?
Rzecz nie jest błaha, oto na naszych oczach, choć z niepełną naszą świadomością, lepiej lub gorzej funkcjonujące, ale określone i jawne reguły demokratyczne podporządkowywane są w sferze publicznej zespołowi niesprecyzowanych i zmiennych przesądów, dyktujących reguły postępowania i kształtujących język. Przedstawiane są one jako kwintesencja postępu i nowoczesności, w rzeczywistości kreują nową parareligię, wiarę pozbawioną Boga, a ich racjonalizm jest bardzo wątpliwej próby. Nieokreśloność, płynność sfery ideowej ma tu olbrzymie znaczenie, bo pod – dajmy na to – ogólne pojęcie humanitaryzmu da się podciągnąć wszystko: zarówno ochronę życia zbrodniarzy, jak i niechęć wobec życia nienarodzonych czy eutanazję „z przyczyn społecznych”; ochronę „rodzin” homoseksualnych, jak i destrukcję rodzin normalnych. Poprawność polityczna, bo o niej właśnie mowa, pozwala manipulować ludźmi i społeczeństwami w szerokim zakresie i bez ograniczeń zakreślonych jakimś łatwym do weryfikacji kodeksem, zbiorem praw i zasad. Maleje zakres wolności w wielu wymiarach, nie tylko zakres wolności słowa.
Rzecz ma jeszcze inny, równie groźny charakter. Oto lekkomyślnie przerywa się ciągłość rozwoju ludzkości, wypracowane przez tysiące pokoleń wzorce i wartości odrzucane są i wyśmiewane. Tradycję, a więc normy i wzorce wypróbowane przez tysiąclecia kwestionuje się i odrzuca na rzecz ruchomych piasków. Gazety i telewizja podsuwają nam wspaniałe wzorce życia... Wzorce stałe w swojej zmienności.
Wszystkie bez mała media skażone są już (w różnym stopniu) polityczną poprawnością. Część z nich jednak po prostu płynie z falą, inne aktywnie zajmują się jej piętrzeniem. Gdy wrocławskie „Słowo Polskie” już w tytule pisze o „zbrodniarzu Pinochecie”, składa daninę nowym bożkom właściwie bezwiednie. Gdy jednak „Gazeta Wyborcza” przedstawia Judasza jako bohatera pozytywnego, dobrze wie, co robi.
Pan Jourdain z komedii Moliera dowiaduje się z zaskoczeniem, że całe życie mówił prozą. Obecnie coraz więcej ludzi – zwłaszcza polityków i dziennikarzy – przestaje, niestety, dostrzegać, w jak dużym stopniu zaczynają myśleć i mówić w sposób zmanipulowany, określony przez kogo innego, wierząc w podsuwane im nowe dogmaty.

Cicha wojna rozgrywa się na poziomie globalnym, ale dotyczy każdego z nas. Nie wszyscy muszą być w niej żołnierzami, ale wielu może być partyzantami. Orężem winien być zdrowy rozsądek, pozwalający zachować niezależność, a także kwestionować i podważać kanony nowej wiary. Nie poddawać się nowemu językowi i intelektualnym modom. Sapienti sat...