W progu 1939 roku, w obliczu nadchodzącego konfliktu międzynarodowego, Polacy mieli przed sobą – przynajmniej teoretycznie – trzy możliwości: albo, zachowując ograniczoną suwerenność, u boku Niemiec uczestniczyć w agresji na ZSRS (co proponował Hitler), albo zgodnie z życzeniami Stalina zezwolić armii sowieckiej na wkroczenie do Polski, albo też nieustępliwie bronić suwerenności i nie wdawać się w niepotrzebne awantury. Dwie pierwsze możliwości oznaczały rezygnację w części lub w całości z niepodległości. Było to nie do przyjęcia dla zdecydowanej większości Polaków, dumnych z niedawnego odzyskania własnego państwa i jego osiągnięć. Każda ekipa rządowa, która zdecydowałaby się na takie rozwiązanie, zostałaby błyskawicznie pozbawiona władzy. Opowiedzenie się za trzecią możliwością przesądziło o wybuchu wojny, określonej później jako druga światowa. Warto jednak czasem zastanowić się, jak potoczyłyby się losy Europy i Polski, gdyby wybrano inaczej.

Głównym motywem działań Adolfa Hitlera było zdobycie na wschodzie olbrzymiego obszaru ziem Rosji europejskiej i Ukrainy na rzecz budowy niemieckich kolonii. Przewidywano osiedlenie tam ok. 100 milionów Niemców i przedstawicieli innych narodów germańskich (dla „oczyszczenia” terenu planowano wymordowanie 30 milionów Rosjan oraz wszystkich europejskich Żydów).

Ceną, którą Polska miała zapłacić za uznanie jej przez Niemcy za sojusznika, miała być zgoda na przyłączenie Gdańska do Rzeszy i połączenie Prus Wschodnich poprzez polskie Pomorze z resztą ziem niemieckich (tzw. korytarz). Niewykluczone jednak, że później do Rzeszy przyłączony zostałby Śląsk, Wielkopolska i całe Pomorze. Z ówczesnego punktu widzenia było to absolutnie nie do przyjęcia, ale można rozważać w tym kontekście sytuację Czech, w całości wchłoniętych przez Rzeszę. W całościowym bilansie wojny trzeba przyznać, że Czesi wyszli na tym zdecydowanie lepiej niż walczący cały czas o niepodległość Polacy. Okupacja Czech wyglądała całkowicie odmiennie niż okupacja Polski. Życie toczyło się tam prawie normalnym rytmem, a liczba ofiar czeskich i słowackich (320 tys. osób) w zestawieniu z polskimi (ok. 6 mln) jest wręcz znikoma.

Omawiając zbrodnie wojenne nazistów, przywołuje się często przykład czeskiej wsi Lidice, wymordowanej przez Niemców w 1942 r. (w odwecie za zamach na Reinharda Heydricha). Na ogół nie pamięta się, że polskich „Lidic” były setki. Wielkie liczby przekraczają często zakres wyobraźni, dlatego też jednostkowa tragedia łatwiej symbolizuje okrucieństwo tej wojny niż podobne lub jeszcze bardziej krwawe i rozciągnięte w czasie pacyfikacje polskich wsi.

Wrzesień

Twarde, bezkompromisowe polskie „nie” wobec propozycji Hitlera przypieczętowało los Polski. Niemcy rozpoczęły z Sowietami grę polityczną, która doprowadziła do zawarcia antypolskiego sojuszu. Jego realizacją było uderzenie na nasz kraj w dwutygodniowym odstępie dwóch największych armii ówczesnego świata. Takiemu uderzeniu nie oparłby się samotnie żaden z krajów europejskich. Dowiodły tego niezbicie wydarzenia o kilka miesięcy późniejsze, kiedy przeciwko Niemcom (bez sowieckiej pomocy!) równie bezskutecznie walczyła anglo-francuska koalicja.

Wiele złych słów wypowiedziano pod adresem przedwojennej Polski, wielki zarzut czyniono z wrześniowej katastrofy, ale właśnie to, zaledwie dwudziestoletnie, państwo nauczyło swych obywateli honoru, oddania i patriotyzmu, to właśnie polskie szkoły nauczyły późniejszych działaczy podziemia i partyzantów, polskich żołnierzy wszystkich europejskich frontów tej wojny przywiązania do ojczyny, do tego stopnia, że byli gotowi za nią, w imię jej wolności cierpieć i ginąć. Samej zaś katastrofie państwo polskie zapobiec nie było w stanie. Przez długich sześć lat walczyła z potęgą hitlerowską połowa świata i zwyciężyła z największym trudem, czynienie więc z porażki września 1939 r. zarzutu pod adresem państwa polskiego i ówczesnych władz jest ahistorycznym absurdem.

W polskiej powojennej propagandzie komunistycznej wiele się również mówiło ze zjadliwą ironią o oparciu się „sanacyjnej” Polski na „egzotycznych sojuszach” z Anglią i Francją, podczas gdy pod bokiem stał gotowy do pomocy cichy przyjaciel, którego jednak z przyczyn politycznych nie chcieli „polscy panowie”. Absurd stwierdzenia o sowieckiej gotowości do pomocy jest oczywisty. W toczonych w Moskwie w 1939 r. tajnych rozmowach z angielskimi i francuskimi wysłannikami sowieci rzeczywiście jako warunek przystąpienia do antyniemieckiej koalicji wysuwali żądanie wprowadzenia swych wojsk na teren Polski, był to wszakże z całą świadomością postawiony warunek nie do spełnienia, a samo prowadzenie rozmów z państwami Zachodu miało jedynie uczynić z ZSRS jeszcze atrakcyjniejszego partnera dla III Rzeszy. Zawarcie układów obronnych z Wielką Brytanią i Francją było dla Polski jedyną możliwością zwiększenia własnego bezpieczeństwa w obliczu nadchodzącej wojny, przy założeniu, że chce się stawić opór, a nie skapitulować wobec przewagi przeciwnika. Innej możliwości po prostu nie było. Niewypełnienie zobowiązań sojuszniczych przez naszych zachodnich aliantów powinno obciążać ich sumienia, tym bardziej że ich faktyczne, a nie papierowe, włączenie się do wojny dawało wielkie szansę na zakończenie jej jeszcze w 1939 roku i w rezultacie – uniknięcie prawie sześcioletnich zmagań, zburzenia całej prawie Europy i śmierci wielu milionów ludzi. Inna sprawa, że francuskie i angielskie gwarancje dla Polski miały jedynie przestraszyć Hitlera, tak by zrezygnował z agresji, i w chwili ich ogłoszenia nie były traktowane serio. Bluff jednak nie wyszedł i trzeba było robić dobrą minę do złej gry: przystąpić do wojny, ale... nie walczyć. Do dziś jednak w popularnym wykładzie historii na świecie bezmyślnie powtarza się, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny w obronie Polski. Kraje zachodnie zostały zresztą zmuszone do walki przez niemieckie uderzenie. Gdyby nastąpiło później, bezczyn¬ność naszych sojuszników trwałaby dłużej.

Sojusznicy

Rozpoczęta przez Niemcy w 1940 r. wojna na zachodzie Europy miała na celu zabezpieczenie zaplecza. Podbita Europa zapewniałaby spokój i dostarczała zaopatrzenia wojskom niemieckim, walczącym w tej właściwej wojnie – na wschodzie.

Uderzenie na ZSRS było możliwe tylko z terytorium Polski – do tego zaś konieczne było albo uczynienie z niej swego sojusznika, albo całkowite zniewolenie kraju. Patrząc wstecz, można na chłodno rozważać, czy znalezienie się w gronie napastników, przegranych w tamtej wojnie, nie byłoby dla Polski w gruncie rzeczy korzystniejsze niż w gronie aliantów. Zarówno Niemcy, Włochy, Japonia, jak i ZSRS – państwa które wywołały tę wojnę, zapłaciły za nią sporą cenę, ale zachowały swą suwerenność, a ponadto osiągnęły później znaczny rozwój cywilizacyjno-ekonomiczny (z wyjątkiem ZSRS). Łupy zaś sowieckie przekroczyły wszelkie wyobrażenia. Przypadek ZSRS jest zresztą znamienny: jeden z głównych sprawców wojny został w jej toku zepchnięty do grona aliantów, z wszystkimi wynikającymi ze zwycięstwa korzyściami, ba, z zachowaniem podbojów z czasu, kiedy był sojusznikiem III Rzeszy. Interesujący jest też przypadek Francji, która w wojnę wkroczyła po stronie sojuszników, po czym, po krótkiej kampanii poniosła sromotną klęskę, podpisała kapitulację i przeszła na stronę przeciwnika. W najcięższych zmaganiach tej wojny Francja swym potencjałem gospodarczym, a po części i ludzkim, wspierała Niemcy. Dodać trzeba, że kolaborancki rząd marsz. Philippe Petaina był rządem legalnym (nie narzuconym przez Niemców), który cieszył się popularnością i uznaniem Francuzów. De Gaulle ze swoimi nielicznymi wojskami (plus ruch oporu) ratował na pewno honor Francji, ale jego kraj w tym czasie pracował dla wroga. Mimo to właśnie Francja uznawana jest do dziś za jedno z czterech zwycięskich mocarstw tej wojny!

Po której stronie?

Polska, która była pierwszym z członków koalicji, zaatakowanym przez nazistowskie Niemcy i uczestniczyła w walce na prawie wszystkich frontach Europy i Afryki, formalnie znalazła się w gronie zwycięzców, poniosła olbrzymie straty pod każdym względem, a nie odniosła żadnych korzyści. Straciła nawet to, o co biła się już we wrześniu 1939 roku: niepodległość i terytorialną integralność. Prawda, że trudno tak dramatyczne paradoksy traktować jako automatyzm (Węgier czy Bułgarii, które popierały III Rzeszę, nie spotkał po wojnie los lepszy od Polski), prawda, że o przyszłości Europy Wschodniej przesądził splot okoliczności o bardzo różnej naturze, ale z zestawień tych wynikać może jedno: bez względu na stronę, po której uczestniczylibyśmy w tej wojnie, moce nią rządzące skazały nas na przegraną. Jedynie brak zaangażowania mógłby Polskę wówczas uratować, na to jednak nie pozwalało geograficzne położenie kraju.

Czy rozmiar klęsk i tragedii byłby mniejszy, gdybyśmy stanęli po drugiej stronie? Kto wie? Bilansowanie strat i zysków w tej alternatywnej historii Polski jest bardzo trudne. Prawdopodobnie uniknęlibyśmy masowego mordowania nas przez Niemców, ale Polacy ginęliby masowo na froncie wschodnim i potem w licznych łagrach. Tylko że ginęli tam i tak! Czy zginęłoby nas wówczas więcej, niż faktycznie zginęło w wyniku działań obu najeźdźców?

Jedno stwierdzenie jest zaskakujące, ale pewne: nie byłoby Katynia! Jeńcy niemieccy przeszli na ziemi sowieckiej prawdziwe piekło, mordowano ich tam i znęcano się nad nimi w najgorszy sposób, ale też nigdy nie doszło do systematycznego masowego mordowania dzień po dniu tysięcy Niemców ani ich sojuszników – to spotkało tylko Polaków.

Na marginesie: moim zdaniem, mord katyński był swoistym stalinowskim dowodem uznania dla ofiar, polskich oficerów. Stalin pamiętał o niezwykle ważnej dla bolszewizmu i osobiście dla niego klęsce, zadanej Armii Czerwonej przez wojsko polskie w roku 1920. Uczestniczył w tamtej wojnie i on sam, i część mordowanych właśnie oficerów polskich. Stalin pamiętał zarówno upokorzenie przez Polaków sowieckiego państwa, jak i przekreślenie planów podboju Europy. Uznał tych żołnierzy za niezdolnych do reedukacji na sowiecką modłę, za zbyt twardych i zbyt patriotycznie nastawionych.

Inny aspekt ewentualnego udziału Polaków w nazistowskiej „krucjacie antykomunis¬tycznej” (bo w taki sposób propaganda III Rzeszy reklamowała najazd na ZSRS) to współodpowiedzialność za wojenne zbrodnie i złamanie polskiego etosu narodowego. Niewątpliwie bowiem, nawet gdyby Niemcy zrezygnowali z eksterminacji Polaków (nie wyrzyna się sojuszników), nasz udział w walkach po stronie III Rzeszy nie ucywilizowałby i nie złagodził nazistowskiego terroru wobec narodów podbijanych, a zwłaszcza wobec Żydów. Co gorsza, nie łudźmy się, także Polacy braliby udział w zbrodniach wojennych. Są do nich bowiem zdolne – w odpowiednich warunkach – wszystkie narody. W systemie totalitarnym do głosu dochodzą, wybijają się elementy najmniej wartościowe, najbardziej bezwzględne, a negatywna selekcja daje im dostęp do najbardziej eksponowanych miejsc w strukturze społecznej i zapewnia bezkarność.

Gdy rozważa się sytuację Polaków w latach wojny, nieodmiennie (i słusznie) mówi się o sytuacji ofiary. Błędem jednak jest odczytywanie tego – co czasem się w Polsce robi – jako pewnego rodzaju zasługa.

Kolaboracja z Niemcami

Powiada się, że Polska to kraj „bez Quislinga”. Słusznie, ale dlatego, że po 1939 r. polskiej kolaboracji na poziomie państwowym nie chcieli sami Niemcy. Byliśmy dla nich nie partnerami, a „podludźmi” i przeszkodą w realizacji ich planów. Gdyby, jak było we Francji, Norwegii i innych krajach, pojawiło się ze strony niemieckiej zapotrzebowanie, pojawiliby się z całą pewnością renegaci i „realiści” gotowi do współpracy. Może niezbyt liczni, ale jednak. Odmiennie wszakże niż w krajach zachodnich, nie było w Polsce (przed wojną i w jej trakcie) żadnych znanych polityków ani przedstawicieli władz, którzy opowiadaliby się za podporządkowaniem się Niemcom. W ZSRS po stronie niemieckiej walczyli ochotnicy z wszystkich okupowanych narodów Europy, łącznie z milionem Rosjan (nawet Brytyjczycy oraz Hiszpanie z „Błękitnej Dywizji”), jedynym wyjątkiem byli Polacy. Kiedy w obliczu klęski stalingradzkiej w 1943 r. Joseph Goebbels zaproponował Hitlerowi sformowanie i wysłanie na front ochotniczych oddziałów polskich, ten kategorycznie odmówił. Pamiętając bowiem Legiony Piłsudskiego w I wojnie światowej, obawiał się dać broń do ręki Polakom, gotowym prowadzić walkę na rzecz niepodległości kraju, nie zaś w interesie Rzeszy. Zauważmy, że i to jest, choć w innym wymiarze niż zbrodnia katyńska, swoistym komplementem wobec Polaków.

Byli, rzecz jasna, kolaboranci na poziomie najniższym, „logistycznym”: konfidenci, volksdeutsche (choć część z nich to kolaboranci z przymusu), agenci, donosiciele i „szmalcownicy” oraz część policjantów, ale były to odpryski narodu i nie oni przesądzali o stanie ducha Polaków, ich postawach i morale. Ponadto w obliczu olbrzymiej antynazistowskiej konspiracji zachowanie Polaków w czasie okupacji niemieckiej budzi wręcz podziw.

Kolaboracja z Sowietami

Warto przypomnieć o kolaboracji z drugim okupantem. Pod niektórymi względami okupacja sowiecka polskich ziem wschodnich przypominała niemiecką okupację Francji: czynne były teatry, uniwersytety, organizacje społeczne i polityczne, ukazywały się polskie czasopisma, wydawano książki. Sprawiało to wrażenie normalnego życia publicznego, choć faktycznie panowała pełna kontrola myśli, olbrzymi terror i wielki strach, trwały selekcje, wywózki, morderstwa i grabież. Byli też dość liczni kolaboranci, nieraz o głośnych nazwiskach. Różnica z sytuacją pod okupacją niemiecką była taka, że sowieci chcieli współpracy polskich ofiar w ich podboju, a Niemcy – nie. Również zaraz po wojnie tysiące ludzi ochoczo przystąpiło do współpracy z komunistycznymi uzurpatorami, z gotowością popełnienia na rodakach każdej zbrodni. Ci właśnie ludzie, co warto przypomnieć, aktywnie uczestniczyli w wysyłce tysięcy żołnierzy Armii Krajowej wprost do sowieckich łagrów. Nie ma żadnej wątpliwości, że wiedzieli, co robią i kim są ich ofiary.

Polskie rekordy

Uczestnicząc w II wojnie światowej, Polska pobiła wiele „rekordów”, często bardzo tragicznych. Pierwsza na świecie stawiła czynny, zorganizowany opór Hitlerowi, a wojna i okupacja trwały na jej terenie najdłużej (jeśli nie brać pod uwagę Czech, okupowanych od marca 1939 r., ale właściwie nie uczestniczących w samej wojnie). Polska poniosła też największe (w proporcji do liczby mieszkańców, ale i olbrzymie w liczbach bezwzględnych) straty ludzkie oraz zniszczenie struktury przemysłowo-gospodarczej i całego bez mała zaplecza cywilizacyjnego (zrujnowanie miast z ich całą oprawą kulturalną, religijną, zabytkową i sentymentalną, ponadto dróg, mostów, portów, kolei itd.). Warto podkreślić, że w celowych akcjach eksterminacyjnych obaj okupanci wymordowali sporą część elit polskiego społeczeństwa, czego skutki są dotkliwie odczuwane do dzisiaj. W licznych zbudowanych przez Niemców na terenie Polski obozach koncentracyjnych poniosły męczeńską śmierć miliony obywateli wszystkich okupowanych narodów. W trakcie wojny Polacy stworzyli nie tylko najsilniejszą i najliczniejszą w świecie konspirację, ale też unikatową w skali świata strukturę podziemnego państwa. Tylko w polskiej stolicy wybuchły kolejno dwa powstania, z których drugie, Warszawskie było jedną z najdłużej trwających bitew tej wojny. Na marginesie – zdziwienie budzi całkowite zapomnienie przez „świat” tej wielkiej, dwumiesięcznej bitwy – choćby tylko dlatego, że liczba jej ofiar przekroczyła łączną liczbę ofiar bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki. Wydarzenia w Europie Środkowej często zresztą są traktowane z lekceważeniem – rzadko wpisują się w historię świata, dzieją się jakby poza nią, „nie mają znaczenia”, a poznanie faktycznego przebiegu wydarzeń na tym terenie uznawane jest za zbyteczny wysiłek nawet przez wielu historyków zachodnich, o politykach nie wspominając. Ta obserwacja ma wiele wspólnego z sednem wielu omawianych tu wydarzeń.

Polska była jedynym krajem Europy zaatakowanym przez dwóch wrogów i jedynym z sojuszników, którego pominięto przy organizowaniu parady zwycięstwa w Londynie w maju 1946 r. Jedynie Polacy, obok sowietów, brali udział w zdobyciu Berlina, polska flaga nie zawisła jednak obok sowieckiej na Bramie Brandenburskiej.

Wyzwolenie

Narody Europy Zachodniej z olbrzymią ulgą i radością witały oddziały alianckie wyzwalające je z niemieckiej niewoli, inaczej było w Europie Wschodniej. Tu radość i nadzieja mieszały się z grozą i bezradnością. Nastroje te najlepiej oddaje napisany 26 sierpnia 1944 r. wiersz 21-letniego Józefa Szczepańskiego (autora do dziś popularnej piosenki Pałacyk Michla), który dwa tygodnie później zginął w walce z Niemcami:


Czekamy na ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś w kraju przedtem rozdartym na ćwierci
była zbawieniem witanym z odrazą.

Czekamy ciebie, tyś potęgą tłumu
zbydlęciałego pod twych rządów knutem,
czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem
swego zalewu i haseł poszumu.

Czekamy ciebie, odwieczny nasz wrogu,
morderco krwawy tłumił naszych braci,
czekamy ciebie – nie żeby ci spłacić,
lecz chlebem witać na rodzinnym progu.

Żebyś ty wiedział, nienawistny zbawco,
jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
i jak bezsilnie zaciskamy ręce,
pomocy prosząc, podstępny oprawco.

Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli nas,
dzieci Wolnej, Niepodległej, Świętej,
skutej w kajdany łaski twej przeklętej,
cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.

Żebyś ty wiedział, naszych dziadów kacie,
sybirskich więzień ponura legendo,
jak twoją dobroć kląć tu wszyscy będą
wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.

Legła twa armia zwycięska, czerwona,
u stóp łun jasnych płonącej Warszawy
i ścierwią syci duszę bólem krwawym
garstki szaleńców, co na gruzach kona.

Nic nam nie zrobisz, masz prawo wybierać,
możesz nam pomóc, możesz nas wybawić –
lub czekać dalej i śmierci zostawić.
Śmierć nie jest straszna – umiemy umierać.

Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły
nowa się Polska zwycięska narodzi
i po tej ziemi ty nie będziesz chodził,
czerwony władco rozbestwionej siły.

Polska pod koniec wojny znajdowała się rzeczywiście w beznadziejnej sytuacji. W zachodniej części kraju trwało masowe mordowanie Polaków, na wschodzie w ślad za zwycięską Armią Czerwoną szły oddziały NKWD, wspomagane przez komunistycznych kolaborantów, rozbrajając żołnierzy Armii Krajowej i dokonując masowych aresztowań ludzi zaangażowanych w podziemną walkę o niepodległość ojczyzny, formalnie członków tej samej antyhitlerowskiej koalicji. Pociągi znowu, jak w latach 1939-1941, wywoziły tysiące Polaków na wschód, w podróż, z której wielu nie powróciło. Dodatkowym upokorzeniem dla Polaków było więzienie ich w tych samych łagrach, co niemieckich jeńców. W czasie transportów akowców przedstawiano zresztą jako niemieckich kolaborantów.
Powszechnie jest w Polsce znany fakt wstrzymania przez Stalina ofensywy na zachód w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego. Na dwa miesiące zagłady Warszawy przez Niemców i kilka dalszych, kiedy kończyli rujnowanie miasta, odnowiono tutaj jakby sojusz niemiecko-sowiecki; sowieci czekali, aż Niemcy za nich zabiją polską stolicę. W tym samym czasie wybuchło – bez uzgodnienia z aliantami – skromne w zasięgu i liczebnie powstanie w Paryżu. Spowodowało natychmiastową reakcję: wojska alianckie zmieniły plany i podążyły z szybką i skuteczną pomocą. Paryż był wolny po kilku dniach. Warszawa po dwumiesięcznej walce – wykrwawiona i systematycznie burzona.
Wielokrotnie – w kontekście uroczystych obchodów kolejnych rocznic Powstania – powtarza się (rytualnie i bezmyślnie) zarzut budowania kultu wokół klęski, wokół wielkiej przegranej. Błąd rozpoznania. Oprócz bowiem oddawania hołdu należnego ofiarom, czerpiemy w ten sposób z wielkiego rezerwuaru patriotyzmu, który jest spadkiem po pokoleniu powstańców. Powstanie Warszawskie nie było też „typowym przegranym polskim powstaniem”. W zakresie, jaki zależał od Polaków, Powstanie było zwycięskie przez długie dwa miesiące codziennych ciężkich walk. Końcowa klęska była dziełem naszych sprzymierzeńców – wschodnich i zachodnich, nie naszym!
Każda większa bitwa tej wojny z Niemcami była rozgrywana przez współpracujących ze sobą sojuszników i każda mogła skończyć się klęską w przypadku aktywności jednego z uczestników i bezczynności pozostałych. Skoro zaś wynik końcowy walki zależał od sojuszników, którzy zdecydowali się na bezczynność, trudno nas winić za przegraną. My zrobiliśmy znacznie więcej, niż byliśmy do tego zobowiązani.

Sowiecki festiwal

Tragizmu sytuacji Polski przydało jeszcze ignorowanie właściwie legalnego rządu polskiego (z czasową siedzibą w Londynie) przez pozostałych koalicjantów od momentu pierwszych sukcesów sowieckich w walce z Niemcami. Polscy lotnicy, którzy w najdramatyczniejszych chwilach 1940 r. walnie przyczynili się do zwycięstwa w powietrznej „bitwie o Anglię”, ani pozostałe polskie siły zbrojne nie były już niezbędne. O losach wojny w dużym stopniu decydowało sowieckie zaangażowanie, stąd też we wszystkich
sytuacjach konfliktowych wewnątrz koalicji alianci zachodni reprezentowali z reguły sowiecki punkt widzenia.
W 1941 roku ruszył w propagandzie alianckiej pełną siłą sowiecki „festiwal”. Powszechny brak wiedzy o Rosji i prawdziwym charakterze sowieckiego reżimu nadrabiano złudzeniami, nadziejami i wyobrażeniami. Odrzucano przy tym wszelkie fakty (jak zbrodnię katyńską), mogące zburzyć budowane sielskie obrazki wschodniego sojusznika.
W Stanach Zjednoczonych, gdzie istniały poważne instytuty sowietologiczne, w otoczeniu prez. Franklina D. Roosevelta
obraz Sowietów był kształtowany przez dyletantów i politycznych hochsztaplerów, a także... sowieckich agentów. Ten amerykański prezydent, kierujący się w polityce międzynarodowej własnym „wyczuciem” i „rozsądkiem”, może być uznany za świetny przykład politycznego idioty, wyniesionego przypadkiem do władzy w najmniej odpowiednim
momencie. Szkody, jakie z powodu jego zadufania, ignorancji i zaślepienia, jego zauroczenia Stalinem poniosła Europa, były olbrzymie.
To właśnie Roosevelt w dwóch ostatnich latach wojny przesądził o tym, że powojenny „ład” europejski został ukształtowany pod dyktando Stalina, a cała Europa Wschodnia stała się na prawie pół wieku sowieckim dominium. Sądzę – mówił Roosevelt o Stalinie – że jeśli dam mu wszystko, co w mojej mocy, nie żądając niczego w zamian, noblesse
oblige, nie będzie on usiłował niczego przyłączać i będzie pracował wraz ze mną dla demokracji i pokoju światowego
. Z tą samą wiarą amerykański przywódca beztrosko wpychał w ręce sowieckiego zbrodniarza Polskę i pozostałe kraje Europy Wschodniej. Winston Churchill stawiał opór bezgranicznej głupocie amerykańskiego prezydenta, ale jego pozycja słabła wraz ze wzrostem amerykańskiego zaangażowania w wojnę, stąd też działania brytyjskiego premiera sprowadzały się do ratowania tego, co jeszcze uratować się dawało. Jego zachowanie wobec Polaków nie zawsze było czyste, ale nie ma tu żadnego porównania z irracjonalnymi wyczynami Roosevelta.

Jałta

Im bliżej końca wojny, tym bardziej sformułowane w sierpniu 1941 r. zasady Karty Atlantyckiej, gwarantujące każdemu narodowi prawo do swobodnego kształtowania swojego losu, prawo do niepodległości i traktowane jako cele wojny – stawały się fikcją. Mimo istnienia legalnego polskiego rządu i całego polskiego lojalnego uczestnictwa w zbiorowej walce, przywódcy obcych nam państw czuli się upoważnieni nie tylko do przesądzania o kształcie naszych granic, ale i o ustroju, jak też o personalnym i politycznym składzie rządu. Bez udziału Polaków i wbrew ich woli decydowano o oddaniu połowy ziem Polski obcemu państwu. Nasza tragedia zyskiwała nowy wymiar, kolejny raz opuszczali nas sojusznicy, tym razem wręcz przyłączając się do naszego wroga.
Protest z lutego 1945 r. polskiego rządu, który o decyzjach podjętych wobec Polski w Jałcie dowiedział się z pisma brytyjskiego Foreign Office, jest świadectwem dokonanego wtedy gwałtu:

(...) W memorandum złożonym przed konferencją[jałtańską]rządom W. Brytanii i Stanów Zjednoczonych AP Rząd Polski wyraził przekonanie, że nie wezmą one udziału w żadnych decyzjach, dotyczących sprzymierzonego państwa polskiego, bez konsultowania i zgody Rządu Polskiego. Jednocześnie zgłosił on gotowość szukania rozstrzygnięcia sporu wszczętego przez Rosję sowiecką na drodze normalnych metod w procedurze międzynarodowej, opartych na poszanowaniu praw obu państw będących w sporze. Pomimo to decyzje Konferencji Trzech zostały przygotowane i powzięte nie tylko bez udziału i upoważnienia Rządu Polskiego, ale i bez jego wiedzy.
Metoda ta w stosunku do Polski jest nie tylko zaprzeczeniem elementarnych zasad, które obowiązują sojuszników, ale stanowi niewątpliwie porzucenie litery i ducha Karty Atlantyckiej oraz prawa każdego narodu do występowania w obronie własnych interesów.
Rząd Polski oświadcza, że decyzje Konferencji Trzech dotyczące Polski nie mogą być uznane przez Rząd Polski i nie mogą obowiązywać Narodu Polskiego. Oderwanie od Polski wschodniej połowy jej terytorium przez narzucenie tzw. linii Curzona jako granicy polsko-sowieckiej Naród Polski przyjmuje jako nowy rozbiór Polski, tym razem dokonany przez sojuszników Polski.(...)

Jednym z najbardziej wymiernych dla Polski rezultatów II wojny światowej było właśnie odebranie jej połowy terytorium i doklejenie do pozostałości części terytorium niemieckiego. Aktualny przebieg granic naszego kraju został określony w 1945 r. bez żadnego wpływu Polaków. Przyzwyczailiśmy się już do tego „kształtu” Polski (i nawet jesteśmy do niego przywiązani!), ale pamiętać trzeba, że w całości jest on dziełem Stalina. „Podarunek” z cudzej własności, typowy gest gangstera, miał nas trwale skłócić z przyszłymi Niemcami i uczynić z ZSRS jedynego naszego obrońcę. Tym też uzasadniano właśnie pozostawanie przez kilkadziesiąt lat na naszym terytorium sowieckich wojsk (argument notabene po raz ostatni całkiem poważnie przytoczony przez pierwszego niekomunistycznego premiera, Tadeusza Mazowieckiego).
W komunistycznej propagandzie podnoszono z wielkim hałasem nasze prawa do „Ziem Odzyskanych”, eksponowano ich ukrytą polskość itd., czyni się to czasem i dziś. Jest to – trzeba to powiedzieć – argument nieprawdziwy i ahistoryczny. Obecne ziemie zachodnie i północne, przyłączone do Polski po wojnie, były integralną częścią Niemiec, nie były nam zabrane ani celowo germanizowane. Ludność tych ziem, które niegdyś były we władaniu Polski (choć nigdy jednocześnie), stanowiła przed wiekami mieszaninę polsko-czesko-niemiecką lub polsko-niemiecką. Z czasem najsilniejsza, niemiecka kultura zaczęła dominować, a ziemie te drogą na ogół pokojową – w wyniku układów dynastycznych weszły w skład Niemiec. Zabytki (w tym te, którymi do dziś się chlubimy), chlubimy), przemysł, sieć komunikacyjna, cała miejska i wiejska infrastruktura „Ziem Odzyskanych” – wszystko to było dziełem Niemców. Jeśli uznać za słuszne polskie „racje historyczne” do tych ziem, to trzeba także uznać prawa Czechów do Krakowa (wchodził w skład państwa wielkomorawskiego jeszcze przed powstaniem państwa polskiego) czy Greków do Stambułu (grecki Konstantynopol został przez Turków zdobyty w 1453 r.). Używanie takiego fałszywego argumentu działa zdecydowanie na niekorzyść Polaków, faktycznie osłabia, a nie wzmacnia nasze prawo do tych terytoriów. Jedynym zaś uzasadnieniem przyłączenia wschodnich części Niemiec do Polski mogą być reparacje wojenne. Za zbrodnie dokonane na Polsce i Polakach Niemcy zostały ukarane oddaniem nam części swych ziem. A na pojawiające się obecnie w Niemczech tupeciarskie żądania potępienia przesiedleń z terenów oddawanych Polsce, warto odpowiedzieć, że jeśli Niemcy ponownie wywołają światową awanturę, zapłacą ponownie utratą kolejnej części ich ziem.

Skażenie złem

W alianckiej propagandzie wojennej, a i później, sytuacja była na ogół przedstawiana w kolorach czarno-białych: dobro walczące ze złem, pełni honoru obrońcy wolności naprzeciw monolitu zła. Totalny charakter wojny powodował jednak, że złem, fałszem i kłamstwem posługiwała się także koalicja. Nie miejsce tu, by zjawisko opisywać szczegółowo, ale dla pełnego obrazu wojny należy pamiętać o skandalicznym potraktowaniu przez koalicję sprawy żydowskiej.
Armia Krajowa i polski rząd dostarczyły aliantom dowody ludobójstwa, dokonywanego przez Niemców na ludności żydowskiej, zeznania świadków, fotografie, plany obozów koncentracyjnych – jedyną reakcją było oskarżenie Polaków o przesadę. Możliwe było dokonanie, zarówno przez Amerykanów, jak i przez Sowietów, bombardowań komór gazowych i krematoriów w Oświęcimiu, ograniczano się do fotografowania! Można było wywrzeć na Niemcach zdecydowaną presję, by zaprzestali zbrodni, nie uczyniono nic!
W czasie, gdy w Europie ginęły tysiące Żydów dziennie, Ameryka obniżyła liczbę przyjmowanych imigrantów. Skłócone amerykańskie organizacje żydowskie także nie podejmowały żadnego działania dla ratowania swych rodaków. Na dramatyczny protest wobec milczenia świata i bezczynności w obliczu holocaustu zdobył się członek polskiego emigracyjnego quasi-parlamentu Szmul Zygielbojm, który 13 maja 1943 r. popełnił samobójstwo. Wyrzuty sumienia przyszły po czasie: własna bierność w obliczu zbrodni skłania wielu do przerzucania winy na tych, którzy dla ratowania ginących Żydów, ryzykując życiem, zrobili wszystko co mogli: na Polaków. W haniebny sposób zamazywana jest i zniekształcana historia.
Wspomnieć także trzeba o alianckich bombardowaniach miast niemieckich, niemających znaczenia strategicznego, a czysto terrorystyczne (tak np. zupełnie niepotrzebnie zburzono Drezno i pozbawiono życia kilkadziesiąt tysięcy przypadkowych osób), o polowaniach na niemieckich uciekinierów ze zrujnowanych miast, urządzanych przez lotników alianckich pod koniec wojny (zupełnie jak piloci Luftwaffe wyżywający się na Polakach w 1939 r.). Postępowanie sowieckie wobec jeńców niemieckich i ludności cywilnej (nie tylko niemieckiej, także polskiej) w ogóle odbiegało od standardów cywilizowanej Europy. Rabunki, gwałty, morderstwa, podpalenia były stałym elementem sowieckiego podboju (np. zabytki Gdańska, które niezbyt ucierpiały w czasie wojny, były rabowane i celowo przez kilka dni palone przez sowietów). Tak było w skali jednostkowej, ale sowiecki rabunek okupowanej części Europy miał charakter zorganizowany, państwowy. W miarę jak na zachód posuwała się Armia Czerwona, przybywało transportów kolejowych, wiozących na wschód całe fabryki, sprzęt naukowy, biblioteki, galerie sztuki, złoto, samochody...
Sowieckie podboje wspierali, czasem bezwiednie, zachodni sojusznicy. Zesłani do Kazachstanu Polacy spotykali między innymi Czeczenów. Spośród zesłanej tam całej ludności czeczeńskiej (sowieci deportowali w czasie wojny osiem całych narodów!) przeżyła zaledwie połowa. Warto pamiętać, że sprawne przetransportowanie na powolną zagładę kilku milionów ludzi było możliwe dzięki pomocy... amerykańskiej. W ramach programu Lend Lease USA dostarczyły sowietom tysiące ciężarówek, które zostały w taki sposób wykorzystane. Był to także jeden z rezultatów bezgranicznego zaufania, okazywanego ZSRS przez zachodnich aliantów.
Całkiem natomiast świadomą, haniebną pomoc Sowietom okazali Amerykanie i Brytyjczycy w innym przypadku. Oto w momencie zakończenia wojny poza częścią Europy opanowanej przez Armię Czerwoną znalazły się setki tysięcy Rosjan, Ukraińców, Białorusinów i in. Byli to więźniowie obozów koncentracyjnych, jeńcy wojenni, przymusowi pracownicy, a także żołnierze formacji antykomunistycznych. Niektóre z tych osób nie były nawet obywatelami sowieckimi (wyjechały z Rosji przed bolszewickim przewrotem albo wręcz urodziły się już na Zachodzie). Na żądanie Moskwy wszyscy ci ludzie zostali wbrew ich woli wydani Sowietom. Działy się dantejskie sceny, kiedy przerażeni ludzie popełniali samobójstwa, inni na kolanach błagali o ocalenie Anglików i Amerykanów, niektórzy próbowali stawiać opór. Żołnierze alianccy spełnili tu rolę NKWD. Brutalnie pakowano tysiące ludzi, nieraz całe rodziny, do wagonów i na statki, skąd – już w ZSRS – szli prosto do łagrów lub na miejscu byli rozstrzeliwani. Poddanie się Niemcom było traktowane przez sowieckie prawo jako przestępstwo. Tysiące rosyjskich jeńców, wycieńczonych okrutnym traktowaniem w niemieckich obozach, po wyzwoleniu trafiały do łagrów. Trafili tam też żołnierze gen. Własowa (antysowieckiej rosyjskiej armii, która pod koniec wojny przeszła na stronę koalicji i nawet samodzielnie, na kilka dni przed przybyciem Armii Czerwonej wyzwoliła stolicę Czechosłowacji, Pragę. Sam Własow, którego pomnik planowano jeszcze niedawno wystawić w Pradze, i jego najbliżsi współpracownicy zostali rozstrzelani.
Działanie aliantów było w pełni świadome. Oto co 24 czerwca 1945 r. stwierdzał przedstawiciel brytyjskiego Foreign Office: W odpowiednim czasie należy przekazać władzom sowieckim wszystkich, którymi chcą się one zająć. Nie obchodzi nas fakt, że mogą być rozstrzelani lub w ogóle potraktowani surowiej, niż gdyby ich dotyczyło prawo angielskie.
Jedynym krajem, który przeciwstawił się tej zbrodni, było malutkie Księstwo Liechtenstein. Mimo olbrzymich nacisków, przede wszystkim sowieckich, ale także amerykańskich i angielskich, wszyscy Rosjanie, którzy poprosili o azyl w tym kraju, zostali ocaleni. Można więc było, niczym nie ryzykując, zachować się przyzwoicie. Alianci działali jednak wówczas jeszcze według cytowanej wyżej zasady Roosevelta: dać Sowietom wszystko, czego żądają.
Nowy ład w Europie rozpocząć miało osądzenie zbrodniarzy reżimu nazistowskiego. Norymberga do dzisiaj uchodzi za symbol sprawiedliwości w stosunkach globalnych. A przecież w procesie przeciwko jednemu systemowi totalitarnemu kluczową rolę odgrywali przedstawiciele drugiego. Ba, sowieccy sędziowie próbowali tak manipulować procesem, by zbrodnie własnego reżimu przerzucić na oskarżonych (Katyń). Pozostali zaś sędziowie wyczuleni byli na ludobójstwo niemieckie, wykazując całkowity brak zainteresowania wobec zbrodni sowieckich. Nawet więc ten akt sprawiedliwości, mający w znaczący sposób zamknąć II wojnę światową w Europie skażony był hipokryzją i fałszem.

Pozostałości

Trudno jest pisać o konsekwencjach II wojny światowej dla Polski, gdyż okres ich trwania sięga obecnych czasów. Należałoby zatem właściwie opisać cały okres panowania komunizmu w Polsce. Trzeba wszakże wspomnieć o mało znanym w świecie fakcie powtórnego, wkrótce po „wyzwoleniu”, otwierania przez sowietów zdobytych niemieckich obozów koncentracyjnych (najbardziej znany taki obóz to Majdanek). Trzymano w nich przede wszystkim ludzi podejrzanych – podejrzenie wystarczało! – o podziemną działalność... antyniemiecką, przede wszystkim żołnierzy Armii Krajowej. Zdarzało się, że ci sami ludzie więzieni byli wcześniej w tych samych obozach przez Niemców.
Sceną, która najlepiej symbolizowała nowe położenie Polski w 1945 r., był moment w jednym z komunistycznych więzień, kiedy, słysząc nagłą strzelaninę w mieście, przebywający w celi żołnierze AK zapytali strażnika o przyczynę. Usłyszeli: – To na wiwat. Zakończyła się wojna.
Wielu Polaków wracało z wojny do domu dopiero w połowie lat pięćdziesiątych – z polskich i sowieckich więzień i łagrów. Piętnaście lat po rozpoczęciu się wojny. Wśród wojennych konsekwencji różnej natury wymienić trzeba rzecz często pomijaną. Jeszcze dziś, po ponad sześćdziesięciu latach pokoju starszym ludziom śnią się bestialstwa tej wojny. Budzą się spoceni, z krzykiem, jeszcze raz przeżywają śmierć swoich bliskich czy własne cierpienia. Mój własny ojciec ma do dziś wielki sentyment i szacunek do zwykłego chleba. To też pamiątka z wojny. W partyzantce, przedzierając się przez niemieckie linie, i później przeżył prawdziwy głód. Żyje jeszcze w kraju ponadto część ludzi trwale okaleczonych w niemieckich lagrach i sowieckich łagrach.
Tym, co pozytywnego pozostało nam z wojny, jest duma z walki o słuszną sprawę, z heroizmu żołnierzy i postawy ogółu społeczeństwa. Na długie lata komunistycznego panowania w Polsce właśnie legenda wojennej wielkości ducha stała się pewną namiastką wolnej ojczyzny. Gniotła nas obca i rodzima przemoc, dokuczała nędza materialna i cywilizacyjna, ale właśnie zbiorowa pamięć Polaków stanowiła ucieczkę i podtrzymywała nadzieję. Nie bez przyczyny też w stanie wojennym poszczególne ugrupowania podziemne i całe bez mała społeczeństwo zachowaniem, symbolami i rozwiązaniami organizacyjnymi odwoływały się właśnie do konspiracji z II wojny światowej. Były tam nie tylko doskonałe wzorce, ale i niewyczerpany ładunek patriotyzmu.

Wczoraj i dziś

Druga wojna światowa była wynikiem wybujałej pychy jednych (mieniących się rasą „panów” lub wyznawców „naukowych” przesądów komunistycznych), uznających się za uprawnionych do narzucania innym własnej woli, oraz zadufania i ignorancji drugich. Powstrzymanie nazistowskich szaleńców było możliwe zawczasu, zanim podpalili świat. Nie zrobiono tego, gdyż łudzono się możliwością ugłaskania hitlerowskiego reżimu, a własne życzenia brano za prawdę. Pycha występowała i po drugiej stronie – politycy zachodni, z reguły nieudolni, nie chcieli przyjmować faktów do wiadomości. Kierowali się własnymi kalkulacjami politycznymi. Cena za te złudzenia, zapłacona przez ludzkość, była tragicznie wysoka. Niestety, nie wyciągnięto wniosków. Jeszcze w trakcie wojny zaczęto dokładnie kopiować wobec Stalina postępowanie, które zachęciło Hitlera do coraz śmielszych żądań i podbojów. Przez długie lata, aż do końca światowego komunizmu, próbowano Związek Sowiecki „cywilizować” poprzez politykę ustępstw, a światową politykę zdominowało wishful thinking. Obowiązująca poprawność polityczna nakazywała eliminację z publicznych środków przekazu głosów zbyt trzeźwo oceniających właściwą naturę sowieckiego systemu. Rewelacją było przebicie się, dzięki nagrodzie Nobla, Aleksandra Sołżenicyna, jednak że jego „Archipelag Gułag” traktowano raczej jako opis zamkniętej przeszłości, niż rzeczywistości wciąż aktualnej. Generalnie biorąc, wizja Rosji jako nieco egzotycznego, ale pewnego przyczółka cywilizacji na wschodzie, nadal dominuje w polityce światowej i przesłania przywódcom świata fakty. Polska natomiast postrzegana jest jako niezbyt ważna przeszkoda w ułożeniu sobie przyjaznych stosunków z „potężną Rosją”.

***

Kiedy w 1939 r. Polska przystępowała do wojny, była krajem ustabilizowanym, śmiało kroczącym ku przyszłości. Wojna zniszczyła nie tylko sporą część narodu i jego struktur organizacyjnych, jego pamiątki przeszłości i osiągnięcia inżynierskie, ale także oddała kraj na długie lata we władanie systemu acywilizacyjnego, ze wszystkimi tego stanu skutkami. Wyzwolenie się spod władzy tego systemu nie spowodowało bynajmniej powstrzymania jego destruktywnych skutków. Miną jeszcze długie lata, nim w Polsce ze spokojem będzie można mówić o II wojnie światowej i komunizmie jako o zamkniętej przeszłości. Jesteśmy dopiero na początku drogi do tego celu.