13 grudnia 1981 r. W telewizji, jak co tydzień, leci „Teleranek” dla dzieci. Jedni docierają do domów z sobotnich szaleństw, inni idą do kościoła. Przywódcy „Solidarności” wracają spokojnie z Gdańska do domu. Rozpoczyna się kolejny niedzielny poranek... Karnawał „Solidarności” trwa. Czy ten scenariusz był możliwy? Wydaje się to mało prawdopodobne, ale bynajmniej nie niemożliwe. Być może byliśmy tego bliżej niż się to nam dziś zdaje.

Historycy nie lubią historii alternatywnej, gdybania co by było gdyby. Tym niemniej spróbujmy zastanowić się, co by się stało gdyby przywódcy „Solidarności”, zareagowali na docierające do nich zaskakująco dokładne sygnały o wprowadzonym, jak się później okazało, stanie wojennym.

„Ze szkoły milicyjnej w Szczytnie wywieziono wszystkie starsze roczniki w ilości około 1500 osób w nieznanym kierunku. W dniu dzisiejszym wyjeżdża, co nie było nigdy dotychczas praktykowane pierwszy rocznik, prawdopodobnie do Gdańska. Milicjanci otrzymali dwie instrukcje. Pierwsza zaleca lokowanie rodzin we wsiach i małych ośrodkach. Druga jest do otwarcia w późniejszym terminie na hasło. W Nidzicy i Ostródzie zauważono wzmożony ruch wozów wojskowych”. Tej oto treści wiadomość wysłał, na kilka godzin przed formalnym wprowadzeniem stanu wojennego, Zarząd Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ „Solidarność”. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych została ona odczytana przywódcom związku w godzinach popołudniowych drugiego dnia ostatniego posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” (11-12 grudnia 1981 r. w Gdańsku). Teleks podpisał dyżurujący wówczas członek Prezydium Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego Marek Żyliński. Z tego co zapamiętali olsztyńscy związkowcy informacja ta była niezwykle dokładna. Zawierała m.in. dane o liczbie samochodów, ich numerach rejestracyjnych, a nawet o liczbie znajdujących się w nich funkcjonariuszy). Była ona na tyle szczegółowa, że jej autorów poproszono o potwierdzenie jej prawdziwości. Jak zapamiętał pracownik Sekretariatu Komisji Krajowej Piotr Adamowicz teleks z informacją o ruchach milicji z gdańskiej siedziby związku przewiózł do Stoczni Gdańskiej, gdzie obradowali przywódcy „Solidarności” gdy zapadał zmierzch. Mogła być 15.00–16.00. I zapewne rzeczywiście tak było, gdyż informacje do Olsztyna ze Szczytna spłynęły przed 15.00.

Notabene nie była to pierwsza informacja o ruchach sił milicyjnych jaką wysłano do Gdańska z Olsztyna. Wcześniej teleks informujący członków Komisji Krajowej o wyjeździe funkcjonariuszy Wyższej Szkoły Oficerskiej w Szczytnie wysłał... były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa Andrzej Witold Bober. W latach 1969-1971 był on wywiadowcą w Wydziale „B” (zajmującym się obserwacją) Komendy Wojewódzkiej MO w Olsztynie, a od 1980 r. czołowym działaczem „Solidarności” w swoim regionie (we wrześniu 1980 r. wszedł w skład Tymczasowego Zarządu Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego w Olsztynie, w grudniu 1980 r. objął kierownictwo utworzonego przez olsztyński MKZ zespołu ds. interwencyjnych, a od lipca 1981 r. był jednym z trzech wiceprzewodniczących olsztyńskiej „Solidarności”, współorganizował regionalny Komitet Obrony Więzionych za Przekonania). Sam zainteresowany nie pamięta dziś okoliczności wysłania tego ostrzeżenia. Jednak jak twierdzi było dla niego oczywiste, że „zbliża się i to szybko czas zdecydowanej konfrontacji między Solidarnością, a władzami”. To on wysłał jeszcze 11 grudnia swoich podwładnych ze związku – Wiesława Bryckiego i Wojciecha Niepokulczyckiego w celu „rozeznania sytuacji w terenie”. I ich ustalenia o przemieszczaniu się oddziałów milicyjnych przesłano na obrady krajówki w pierwszym teleksie.

Co ciekawe nie były to jedyne sygnały zbliżającego się rozwiązania siłowego zebrane przez działaczy olsztyńskiej „Solidarności”. Jak zeznał przesłuchiwany 29 września 1982 r. Leszek Kostrzewa ze Szczytna 12 grudnia zgłosił się tam mężczyzna posługujący się legitymacją służbową kopalni „Bobrek” i „poinformował nas, że dnia 15.12.81 ma być zajęta Komisja Krajowa i prosił aby tę wiadomość przekazać do Zarządu Regionu NSZZ Solidarność w Olsztynie, a oni aby przekazali to do Komisji Krajowej do Gdańska gdzie prowadzone były obrady”. Wiadomość została przekazana do Olsztyna, ale z Regionu Górny Śląsk otrzymano informację, że „człowiek ten nie jest upoważniony do reprezentowania Solidarności [...] dodając przy tym , że jest to człowiek niepewny i o wybujałej fantazji”. Zachowało się też zeznanie tego rzekomo niepewnego i o wybujałej fantazji działacza związku z Bytomia. Okazał się nim Ryszard Maśnicki. Co ciekawe rzecz całą relacjonuje on nieco inaczej. Mianowicie przypadkowo – 12 grudnia między 13.00 i 14.00 usłyszał przez otwarte okno w mieszkaniu swych rodziców rozmowę Józefa Taraszewskiego (emerytowanego pracownika WSO w Szczytnie) oraz jego zięcia Kazimierza Nowaka zatrudnionego w tej milicyjnej uczelni. Ten ostatni „był w mundurze polowym i mówił, że wyjeżdża do Gdańska na akcję, gdyż w Gdańsku miał powstać nielegalny rząd [zapewne chodzi o propozycję forsowaną przez Jacka Kuronia – GM]”. Ponadto później (między 15.00, a 16.00) w rozmowie z Taraszewskim dowiedział się, że „w WSO MO mają zebranie emerytów z uwagi na to, że szkoła wyjeżdża do Gdańska, a oni muszą zabezpieczyć szkołę”. Emerytowany milicjant miał przy tym dodać, że „czas najwyższy aby to wszystko rozpieprzyć i będzie spokój”. Zatem zebrane przez niego informacje potwierdzały już wcześniejsze ustalenia. Zresztą informację Maśnickiego o wyjeździe milicjantów z Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie potwierdza również Kostrzewa (informował o tym 12 grudnia około 18.00 Żylińskiego, który się tą kwestią interesował) – „będąc na odbiorze budynku w m. Jedwabno widziałem jadących samochodami w kolumnie funkcjonariuszy ze szkoły i przypuszczałem, że pojechali do Gdańska”.

Napływające z kraju, również z innych miejscowości dane o ruchach wojska i milicji spowodowały pewne zaniepokojenie. Przewodniczący związku Lech Wałęsa około 18.00 zadzwonił do wojewody gdańskiego i zażądał wyjaśnień w sprawie zmierzających w stronę Trójmiasta kolumn milicyjnych ze Szczytna, Słupska i Szczecina. Ten uspokoił go zapewnieniem, że w kraju trwają właśnie działania antyspekulacyjne i operacja przeciwko półświatkowi przestępczemu. I rzeczywiście w tym czasie milicja przeprowadzała operacje o kryptonimach „Pierścień” i „Element”. Tyle, że ich prawdziwym celem było zamaskowanie operacji wprowadzenia stanu wojennego.

Czy informacje z Olsztyna mogły odwrócić bieg historii nie sposób dziś ocenić. Były one znane nie tylko związkowcom, ale też funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa bacznie obserwującym przebieg „krajówki”. Za ich pośrednictwem wiadomość o tym ostrzeżeniu trafiła zapewne na biurko głównego architekta stanu wojennego Wojciecha Jaruzelskiego. Ten, jak sam twierdzi w swych książkach, bacznie obserwował przebieg posiedzenia władz krajowych związku. Rzekomo oczekiwał na sygnały „opamiętania się” przywódców związku. Prawda jest jednak inna nerwowo czekał na informacje o ewentualnych reakcjach na podejmowane przez władze działania.

Otwartym pozostaje pytanie czy gdyby przywódcy „Solidarności” zebrani w Gdańsku inaczej zareagowali na teleks z Olsztyna i zdecydowali się rozjechać po kraju I sekretarz PZPR zdecydowałby się na rozwiązanie siłowe? I czy wstrzymanie całej operacji wprowadzenia stanu wojennego było jeszcze możliwe? Na to pytanie zna odpowiedź tylko jedna osoba w Polsce – Wojciech Jaruzelski.

Z pewnością natomiast gdyby internowania uniknęła większość lub znaczna część członków Komisji Krajowej „Solidarności” i jednocześnie przewodniczących zarządów regionalnych związku (z urzędu wchodzili oni w skład KK) opór społeczny byłby znacznie silniejszy. Świadczy o tym chociażby przykład warszawskiej „Solidarności”. Przywódcy Regionu „Mazowsze” (Janas, Romaszewski) uniknęli internowania i od pierwszych dni stanu wojennego stali na czele silnej podziemnej „Solidarności” w swoim regionie. Nie inaczej było też we Wrocławiu (Frasyniuk, Bednarz, Pinior) . Czy groziłby nam wówczas rozpatrywany przez autorów stanu wojennego co najmniej od połowy marca 1981 r. „wariant pesymistyczny”? Przewidywano w nim zorganizowanie w całym kraju natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego strajku generalnego, wyjście części załóg na ulice oraz demonstracje uliczne „z atakowaniem gmachów partyjnych i administracyjnych”. Nie wykluczano wówczas „pomocy” wojsk Układu Warszawskiego. Tego znowu nie wiemy. Ale gdyby do tego doszła zapewne lista ofiar pacyfikacji zbuntowanej części społeczeństwa byłaby znacznie dłuższa.

Dlaczego ostrzeżenia o przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego (a nawet o pierwszych działaniach pacyfikacyjnych w jego ramach) zostały zlekceważone? Powodów mogło być kilka. Nie były to pierwsze sygnały o grożącym związkowi niebezpieczeństwie. Takich ostrzeżeń napływało znacznie więcej. Zatem przywódcy „Solidarności” byli do nich po prostu przyzwyczajeni. Po drugie działacze stojący na czele związku mieli (złudne, jak się później okazało) poczucie siły. Wydawało im się, że pacyfikacja tej dziesięciomilionowej organizacji nie jest możliwa. Tym bardziej, że przywódcy PRL nie wydawali się zdolni do przeprowadzania tak trudnej i skomplikowanej operacji jaką był przecież stan wojenny. Znacznie większym zagrożeniem wydawał się wówczas Związek Radziecki. Praktycznie od sierpnia 1980 r. Polakom towarzyszyły obawy przed interwencją sojuszników, na czele z Wielkim Bratem. Notabene o klimacie panującym wśród przywódców „Solidarności” najlepiej świadczy potraktowanie innego, o kilka dni wcześniejszego ostrzeżenia. Podczas uroczystości barbórkowych w kopalni „Rozbark” o wykupywaniu łomów przez resort spraw wewnętrznych milicjanci, którzy próbowali tworzyć Niezależnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy MO, poinformowali jednego z członków Komisji Krajowej. W odpowiedzi usłyszeli jedynie: „Nakryjemy ich czapkami”. A warto przypomnieć, że działo się to już po pokazowej pacyfikacji przez odziały specjalne MSW Wyższej Szkoły Oficerskiej Pożarnictwa w Warszawie, w niezwykle napiętej sytuacji w kraju...

No cóż 13 grudnia 1981 r. nie było w telewizji „Teleranka”. Olsztyńskim działaczom „Solidarności” nie udało się zmienić losów naszego kraju. Obaj po wprowadzeniu stanu wojennego zostali internowani, obu też fałszywie oskarżano o „zagarnięcie pieniędzy na szkodę NSZZ Solidarność”. A Żylińskiego dodatkowo o naruszenie tajemnicy państwowej.