Ojczyzna nie jest tylko realną zbiorowością ludzi żyjących w bieżącej chwili, zespoloną materialnym interesami, językiem i przypadkowym miejscem urodzenia, lecz duchową wspólnotą pokoleń – nie wybraną, lecz świadomie afirmowaną. Mamy ojczyznę wtedy, gdy potrafimy te znaczenia odczytać i odnosić do naszych poczynań, gdy znamy symboliczny kalendarz, wiążący nas z przeszłością i wskazujący na przyszłe dni. Możemy się spierać o nie, lecz jak długo są one dla nas istotne, jak długo traktujemy je jako zobowiązania, tak długo Polska żyje.

Ojczyzna – to brzmi dziś górnolotnie, anachronicznie, prowincjonalnie. Zdecydowanie nie jest „trendy“. Dzisiaj modne są teorie, że przestrzeń się nie liczy, że żyjemy w sieciach globalnych. Twierdzi się, że społeczeństwa nowoczesne są posttradycyjne, że w czasach globalizacji wszyscy są nomadami, a państwo narodowe stało się przeżytkiem. Nie ma więc powodu zawracać sobie głowy ojczyzną, zwłaszcza tak trudną, niewdzięczną jak obecna Polska, która nie potrafi zatroszczyć się o słabych, starych i chorych, a także stworzyć pola do działania dla młodych, kreatywnych i ambitnych. A jeśli już ktoś musi mieć ojczyznę, to niech będzie to „ojczyzna mała“, jak najmniejsza – Śląsk, Mazowsze czy Kaszuby, coś, co ucieszy folklorystę i nie urazi sąsiadów. Byle tylko, broń Boże, nie chodziło o ojczyznę dużą, „ideologiczną“, zwłaszcza gdybyśmy chcieli, żeby była ona wielka, gdyż to świadczyłoby o wyjątkowej ciasnocie umysłowej.

W te teorie wierzą szczególnie ci, którzy naczytali się modnych książek, a przynajmniej je przekartkowali, ale nigdy nie mieszkali dłużej poza Polską i nie musieli swoim życiem zweryfikować tych teorii, nie musieli się zastanawiać, w jakim języku wychowywać swoje dzieci i jaka ma być ich tożsamość. A także ci, którzy w ogóle nie czytają, bo już w szkole było to dla nich męką, a wyemigrowawszy, żyją poza światem wartości krajów pobytu, poza ich sferą publiczną, poza wymiarem politycznym, zadowalając się życiem prywatnym, przyziemnym trwaniem, tyle że w krainach większego dobrobytu. Oraz ci, którym za codzienną intelektualną strawę wystarcza telewizyjny talk-show, przewodnikami duchowymi są nadwiślańscy celebryci, a główną troską jest to, jak mieć jędrne pośladki.

Inaczej było w czasach trudnych, gdy na ulicach stały czołgi, a przy koksownikach grzali się żołnierze. W stanie wojennym nawet najbardziej patetyczne słowa nie raniły subtelnych uszu inteligenckich, nawet ironicy i ateusze zbierali się, by posłuchać pieśni z powstania styczniowego lub kazania księdza Jerzego Popiełuszki. Tym bardziej było tak w czasach wojen prawdziwych, zwłaszcza tej ostatniej. Gdyby wówczas udało się zrealizować „Generalplan Ost“, nie byłoby już ani Polaków, ani ich ojczyzny, żniwa byłyby naprawdę złote, a modernizacja ziem nadwiślańskich niewątpliwie poczyniłaby większe postępy. Dzisiaj zagrożenie jest o wiele bardziej abstrakcyjne, niewidoczne, wymaga specjalnych organów – specjalnej wrażliwości i wnikliwego namysłu – by je rozpoznać. Nic dziwnego, że jeśli jest się młodym, jeśli dopiero co przybyło się do wielkiego miasta, jeśli studiowało się na jednej z wielu pozornie wyższych uczelni założonych przez postkomunistyczną nomenklaturę lub nawet na szacownym uniwersytecie państwowym, w którym nadal wykładają dawni działacze PZPR, można go nie zauważyć. Można nie dostrzec, że pomysł modernizacji jako depolonizacji jest nadal aktualnym projektem, tyle że realizowanym środkami łagodnymi i humanistycznie uzasadnionymi.

Ojczyzna to nie jest tylko terytorium o zmiennych historycznie granicach, to nie bocian, nie żubr i nie wierzba, choć są nam tak bliskie i oby wśród nas żyły wiecznie, to nie polskie potrawy, choć tak smaczne, i nie drużyna piłkarska, choć są tacy, którzy chcieliby patriotyzm sprowadzić do wspólnego ryku kibiców i uczynić ze strzelenia bramki największe i jedynie poprawne zbiorowe przeżycie narodowe. Ojczyzna nie jest tylko realną zbiorowością ludzi żyjących w bieżącej chwili, zespoloną materialnymi interesami, językiem i przypadkowym miejscem urodzenia, lecz duchową wspólnotą pokoleń – nie wybraną, lecz świadomie afirmowaną. A miejsca, w których żyjemy, nie są tylko miejscami geograficznymi, punktami w abstrakcyjnej przestrzeni, lecz są nasycone znaczeniami miejsc pamięci. Mamy ojczyznę wtedy, gdy potrafimy te znaczenia odczytać i odnosić je do naszych poczynań, gdy znamy symboliczny kalendarz, wiążący nas z przeszłością i wskazujący na przyszłe dni. Możemy się spierać o nie, lecz jak długo są one dla nas istotne, jak długo traktujemy je jako zobowiązania, tak długo Polska żyje.

Ale ojczyzna ma w naszej cywilizacji jeszcze inny wymiar, nie historyczny, lecz ponadhistoryczny. Jan Paweł II w swojej ostatniej książce „Pamięć i tożsamość“ pisał:

„Odejście Chrystusa otwarło pojęcie ojczyzny w kierunku eschatologii i wieczności ojczyzny, ale bynajmniej nie odebrało niczego jego treści doczesnej. Wiemy z doświadczenia polskich dziejów, na ile inspiracja wiecznej ojczyzny zrodziła gotowość służenia ojczyźnie doczesnej, wyzwalała w obywatelach gotowość do wszelkich poświęceń dla niej – poświęceń niejednokrotnie heroicznych. Święci, których Kościół wyniósł na ołtarze w ciągu dziejów, a zwłaszcza w ostatnich stuleciach, świadczą o tym w sposób szczególnie wymowny”. Nie trzeba być chrześcijaninem, jak większość Polaków, by móc odczuwać tę inspirację, nie trzeba być nawet wierzącym, wystarczy namysł nad granicami naszej wiedzy o ludzkiej egzystencji i świadomość jej paradoksów.

Polacy, nie inaczej jak Amerykanie, mieli – i mimo usilnych prób liberalnej dekonstrukcji ciągle mają – swoją wolnościową religię obywatelską, stworzoną przez jej romantycznych poetów. Nie jest ona idolatrią, bałwochwalstwem, lecz głębokim poczuciem, że także życie narodu, a nie tylko jednostki, dokonuje się w horyzoncie transcendencji. W tym horyzoncie Polacy odczytywali swoje losy i ważyli swoje czyny.

To dlatego tak głęboko czujemy, że katastrofa smoleńska łączy się w tajemny sposób ze zbrodnią katyńską. W roku 2010 doświadczyliśmy boleśnie, że nasze obowiązki wobec Polski to nie tylko codzienne cnoty, jak w krajach bardziej ustabilizowanych, ale że ciągle wymaga ona od nas znacznie więcej. Okazało się, że uczciwy, patriotycznie nastawiony polski prezydent może być szargany i poniżany za życia i po śmierci. Ci, którzy zginęli, domagają się od nas pamięci i działań obywatelskich. Budowanie wolnej i silnej Rzeczypospolitej wymaga ciągle odwagi cywilnej, wytrwałości, poświęcenia i wiary.